Greyu - 2010-07-30 21:40:12

Rok 2055. Stany Zjednoczone , albo raczej to co po nich zostało , borykają się z coraz to większymi problemami.
  35 lat po wybuchu wojny , rośliny oraz zwierzęta miały wystarczająco dużo czasu , by osiągnąć mutacje, o których nie śniło się nawet skrajnym szaleńcom i ćpunom , w szczytowej fazie ekstazy.
  I tak już wyjątkowo zmniejszona populacja dawnej Ameryki ma coraz większe braki żywności i pitnej wody. Formowanie nowych społeczeństw na zgliszczach , dawniej znanych na całym świecie ze swego bogactwa i zaawansowania , miast okazało się być nie do końca genialnym pomysłem. Odchody nadmiernie gromadzące się w kanalizacji po tylu latach osiągnęły niewyobrażalną ilość , zatruwając mieszkańców i , tak już radioaktywne , zbiorniki wodne.
  W słabiej zamieszkanych dzielnicach wielkich miast , takich jak Las Vegas czy Nowy York , kłębią się tłumy mutantów , czekających tylko na nieostrożnego podróżnika.
  Mutanty , odpadki i żywność to nie jedyne problemy tego świata. Moloch. Wielkie pola obejmujące kilka stanów na północy USA , składające się tylko i wyłącznie z dużej ilości metalu i kabli. A wszystko to pod kontrolą idealnej maszyny. Oczywiście z pozoru idealnej , człowiek obawiając się ataku ze strony innych ludzi sam skazał się na zagładę. Coś co pozornie miało im wspaniale służyć obróciło się przeciw nim. Moloch się rozrasta , a czas ucieka... Tylko najsilniejsze bastiony ludzkości osadzone na północy przy linii granicznej z Molochem ocalały. Nie wytrzymają one w nieskończoność.
  Ludzi uciekających jak najdalej od tej piekielnej maszyny spotyka niemiła niespodzianka. W miejscu , gdzie z założenia powinien być Meksyk , jest teraz wielka dżungla , rozrastająca się w zastraszającym tempie , pełna groźnych mutantów , skrywająca nieprzebyte tajemnice , nazywana Neodżunglą.
  Maszyny , mutanty , brak pożywienia , promieniowanie , choroby. Wydawałoby się , że nic gorszego nie może już spotkać umęczonych Stanów. Spotkało. Ludzka niegodziwość...

Greyu - 2010-07-30 22:35:41

Gladiator





  Ciemność , ciemność, którą zdawałoby się można by ciąć nożem. Ciemność, która obejmowała wszystko w pomieszczeniu. Na tą chwilę oczy nie były potrzebne. Ale uszy, jak najbardziej.
   Z zewnątrz dobiegał niesamowity gwar i głośne krzyki, od czasu do czasu słychać było jeden, wyszczególniony głos, który wprowadzał tłumy w euforię. Pomiędzy tymi wszystkimi odgłosami, które po pewnym czasie zlały się w jedno, dało się słyszeć szczęk stali i pobrzękiwanie łańcuchów. Wszystkiemu towarzyszyły głośne płacze i zawodzenia, z rutyny wybijały okrzyki męstwa udowadniające odwagę krzyczącego.
   Do nosa wpadał kurz i straszliwy odór. Odór uryny tych, którzy błagali wszelkie świętości, by nie była jeszcze ich kolej. Do mieszanki smrodów dołączył jeszcze, całkiem przyjemny, zapach krwi. Zapach, który potęgował się z każdym głośniejszym okrzykiem publiczności.
   Wreszcie pomieszczenie zostało rozświetlone. Na ławce pod ścianą siedział wysoki, szczupły, aczkolwiek dobrze zbudowany mężczyzna. Jego ciało pokrywało wiele blizn, niektóre z nich były całkiem świeże. Głowę miał pochyloną do dołu, ręce złożone, a nogi szeroko rozstawione. Otworzył oczy i popatrzył na otwierającego drzwi, był to gość w garniturze, w lakierkach, z zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami, świecące jak psu jaja. Zapinka do krawatu z pewnością wykonana była ze złota. Na palcach jegomościa błyszczały sygnety z drogimi kamieniami. Facet był dosyć młody, z pewnością był bogaty, tak wspaniały strój zachowany w niemalże idealnym stanie był rzadkością. Uśmiechał się szyderczo do mężczyzny, który dotychczas zamknięty był w tym pomieszczeniu.
  -Twoja kolej twardzielu, nie zepsuj tego, jesteś gwiazdą dzisiejszego dnia!-
W tym momencie wstał i porozciągał się. Wykonał krótką serię rozgrzewających ćwiczeń. Kontem oka widział, że przez wielkie, stalowe drzwi co chwilę wychodzi jakiś młokos łaknący sławy i bogactwa. Duża większość z nich już nie przekraczała progu tych metalowych wrót po raz drugi. Brunet w zapraszającym geście wskazał wrota "gwieździe wieczoru". Wprawny gladiator wyszedł z ciemnego pomieszczenia, po drodze sięgając po swoją broń. Była to drzewcowa broń. Na długim, drewnianym kiju, gdzieniegdzie wzmacnianym przez metalowe blaszki, osadzone były dwa ostrza, na obu końcach. Była to samoróbka, przez większość nazywana włócznią. Całkiem słusznie, filozofia walki polegała dokładnie na tym samym, z tą jedną różnicą, że w standardowej włóczni grot osadzony był tylko na jednym z końców. Broń była wizytówką gladiatora, tak również było i w tym wypadku.
  -Trafił Ci się godny przeciwnik, nie spierdol tej walki, postawiłem na Ciebie bardzo dużo pieniędzy...- Dodał brunet w wykwintnym stroju. Włócznik ruszył przed siebie. Dwóch wychudzonych mężczyzn ciągnęło za spore łańcuchy podnoszące metalowe wrota. Praca ta była niezwykle męcząca, niewolnikami jednak nie przejmowano się.
   Teraz okrzyki i gwar nasiliły się. Na arenie zaprojektowanej na wzór Koloseum ze starożytnego Rzymu, siedziało tłumy widzów. Wznosili okrzyki i skandowali na przemian:
  -WŁÓCZNIK! WŁÓCZNIK! WŁÓCZNIK! BRUTAL! BRUTAL! BRUTAL!-
   Arena wykonana była w większości z pomarszczonej, zardzewiałej blachy. Wysokie konstrukcje zwieńczały metalowe pręty. W całej budowli nie zabrakło miejsc dla VIP-ów. Były to wyżej osadzone miejsca z kilkoma kanapami i stołami. Siedziało w tej "honorowej loży" kilka nadętych dupków, którzy przyglądali się krwawej rzezi popijając sobie wina jeszcze z przed wojny.
   Drugi skandowany tytuł skierowany był do przeciwnika "Włócznika". Był to niesamowicie wysoki mężczyzna. Miał wykształcone wszystkie mięśnie z wyjątkiem piwnego. Na jego imponujących mięśniach widać było wystające żyły. Był ubrany jedynie w majtki i skórzane buty. Broń, której używał przyprawiała o dreszcze. W pełni działająca piła łańcuchowa. Włócznik przyjął to jednak ze spokojem. Popatrzył z powagą na wroga. Będą za moment się zabijać, z tej areny wyjdzie tylko jeden. Piasek był już zbruzgany krwią.
   Spojrzenia gladiatorów przerwał "komentator". Również ubrany w garnitur, tym razem jednak fioletowy. W ręce trzymał megafon.
  -PANIE I PANOWIEE! WALKA, NA KTÓRĄ WSZYSCY CZEKALIŚMY! POZWÓLCIE, ŻE PAŃSTWU PRZEDSTAWIĘ! ZNANY Z NADZWYCZAJNEJ BRUTALNOŚCI I SIŁY "BRUUUTAAAAL"!!! NA PRZECIWKO NIEGO, STANIE ROZPOZNAWALNY WSZĘDZIE ZE SWEJ NIEZWYKŁEJ FINEZJI I SZYBKOŚCI "WŁÓÓÓÓCZNIIIIK"!!! PO WALCE PRZEWIDUJEMY SPECJALNĄ NAGRODĘ DLA ZWYCIĘSCY! NIECH WYGRA LEPSZY!!!-
   "Komentator" czym prędzej zbiegł z areny, wchodząc po schodkach do loży dla VIP-ów. Brutal zaryczał i odpalił swoją piłę. Od teraz rozbrzmiewał przyjemny dla ucha warkot. Nieprzyjemny jednak dla przeciwnika tej straszliwej broni. "Brutal" ruszył do walki. W dosyć szybkim, jak na jego posturę, czasie pokonał dzielący ich dystans. Zdecydował się uderzyć z góry, "Włócznik" bez problemu usunął się z toru piły. Wyprowadził cięcie. Przeciwnik jakimś cudem zdążył zablokować cios rączką od piły. Odskok. Natarcie "Włócznika". Finezyjny unik i wyprowadzenie ciosu, trafiony, w rękę. "Brutal" ze wściekłością wyprowadził zamach z prawej strony, "Włócznik" w odpowiednim momencie podskoczył, piła szła wystarczająco nisko, by "Brutal" po tak niespodziewanym ruchu był bezbronny. Kopniak w brzuch, cios z góry, trafiony w obojczyk. Piła łańcuchowa chwilę później dotyka drewnianego kija, dzieląc włócznie na dwie części. "Brutal" był powolny, doskok z prawej, jedno z ostrzy ląduje między żebrami troglodyty. "Włócznik" znalazł się za plecami przeciwnika. Podskoczył i wbił mu drugie ostrze w kark. Szybko odskoczył. "Brutal" chcąc zabrać ze sobą do grobu przeciwnika, podniósł piłę zbyt wysoko, tnąc swoją czaszkę na pół. Krew i kawałki mózgu wylądowały na ubraniu "Włócznika". Natychmiast jeden z niewolników dostarczył mu nową, identyczną włócznię, co wprawiło go w osłupienie, w końcu walka skończona.
   -WŁÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓCZNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIK!!! OTO WALKA, NA KTÓRĄ WARTO BYŁO CZEKAĆ!!! A TERAZ, WSPOMNIANA NAGRODA!!!-
   Tłum popadł w euforię. Walka uradowała wszystkich, łącznie z "VIP-ami". Zaraz po słowach "komentatora" przez przeciwną bramę weszła mała grupka osób. Matki z dziećmi, mężowie z żonami. Wszyscy zapłakani...i związani. Matka bezowocnie próbowała uciszyć swoje wyjące dziecko, niektórzy z facetów trzymali dumnie zadarte nosy w górze, inni zaś narobili już w gacie. Prowadzący ich facet doprowadził ich na środek areny, gdzie znajdowała się największa plama krwi.
   -NA WASZYCH OCZACH, SPECJALNIE DLA WAS, WŁÓCZNIK ZAKOŃCZY ŻYWOT TYCH NĘDZNIKÓW!!! WIĘCEJ KRWI I ŚMIERCI! TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA NASZEJ PUBLICZNOŚCI!!!-
   Odsunął megafon od ust, podszedł do wygranego i szepnął mu na ucho.
   -Rób to na co wszyscy czekają, dostaniesz premię.-
Skandowanie zmieniło rodzaj, teraz krzyczeli po imieniu do upragnionego zwycięscy.
   -DAREN! DAREN! DAREN!-
Demonstracyjnie wszyscy na arenie skierowali kciuki w dół, jak to było w zwyczaju w starożytnym Rzymie. Tak Darenie, masz zabić niewinne osoby... A w sumie co Ci tam, miałeś zjebane dzieciństwo, i nie tylko dzieciństwo. Wyżyj się. To tylko osiem, zapewne nic nie wartych osób, wystarczy ciąć każdego z nich. Może nawet uda Ci się zabić kilku za jednym zamachem.

Bartek - 2010-07-31 21:34:41

Daren



Spojrzał na klęczących ludzi a potem na publiczność która chciała więcej krwi, potem spojżał na komentatora i złapał go za fioletowy garnitur i powiedział prosto w oczy:

- Mam swoje zasady i mam dość bycia tak traktowanym nie chcę już zabijać,  wiedz że NIE ZABIJĘ TYCH BEZBRONNYCH LUDZI, i nikt mnie do tego nie zmusi.

Po tych słowach puścił komentatora tak aby wywalił się na zad i podszedł do klęczących ludzi i wbił przed nimi włócznię i pomógł wstać najpierw kobietom i dzieciom potem mężczyzną a kiedy już to uczynił wziął włócznię i skierował się w stronę przeciwną, z której wyszedł.

Greyu - 2010-07-31 22:12:25

Szczur






  Na horyzoncie coraz wyraźniej rysowało się słońce. Wielki, żółty okrąg wznosił się ponad wysokie wzgórza, oświetlając coraz większy obszar miasta. Wpierw oświetliło wysokie, zbudowane ze stali i szkła budynki. Następnie osiedle mniejszych domków nabrało kolorów. Więcej i więcej ludzi chodziło po ulicach, nie jest to obraz dawnej świetności, aczkolwiek można było poczuć przedwojenny klimat.
  Paleta kolorów nie należała do najobszerniejszych, szarość, na przemian z pomarańczem i żółcią oplatała całą scenerię. W miejscach gdzie nie uprzątnięto szkła migotało wiele kawałków, oślepiając przy tym przechodniów. Brakowało tu zieleni, drzewa emanowały pustką. Gdy na nie spojrzano, od razu przychodziło na myśl to, że za chwilę te pniaki mogą zwyczajnie złamać się w pół. Kłębki chrustu miotały się tu i tam, nikomu nie przeszkadzając.
  Nawet po tych 35 latach, miasto nie utraciło swej dawnej struktury społecznej. Rezydencje, już dawno umiejscowione w wyższych punktach i w bogatych dzielnicach, należały nadal do ludzi obrzydliwie bogatych. Oczywiście na przestrzeni tych czterech dekad sposób zdobywania tych funduszy całkowicie się zmienił. Większość z nich dorabiała się na gladiatorskich walkach, handlem narkotykami bądź przemytem niewolników. Znalezienie osoby, która dorobiła się w uczciwy sposób prawdziwego majątku graniczy z cudem. Z drugiej strony, świat się zmienił, czyż to nie są uczciwe sposoby? Trochę biedniejsi mieszkali w jednorodzinnych domkach, bądź w ocalałych jeszcze blokach. Ci zajmowali się mechaniką, leczeniem, tropieniem, mordowaniem maszyn, mutantów bądź... No co? Czasy prawdziwie uległy zmianie. Niżej były slumsy. Prawdziwie biedni ludzie, służący, sprzątacze, poganiacze bydła. W takich dzielnicach choroby były codziennością. Ale mieli oni dach nad głową, często prowizoryczny, często ledwo trzymający się kupy, ale był. Zdecydowanie najniżej były tzw. "szczury". Istoty bez dachu nad głową, szperające po śmietnikach, zbierające odpady, jednym słowem wszystko co mogło okazać się zjadliwe bądź przydatne.
  Wiele ludzi zastanawia się czasem, jak to jest być szczurem? Pogardzanym, niezauważanym przez nikogo wyrzutkiem. Nie mającym niczego, a jeśli coś miał to wszystko mieściło mu się w dziurawym, śmierdzącym plecaku. Wielu zastanawia się, ale niewielu ma szansę bądź odwagę spróbować.
 
  Słońce już było widoczne w pełni na horyzoncie. Mężczyzna ubrany w poniszczone spodnie i kurtkę, ze starą czapką na głowie i plecakiem na plecach zaczął się przebudzać. Podniósł głowę, którą do tej pory opartą miał o metalowy kubeł. Znajdował się w ciasnej uliczce, wypełnionej po brzegi śmieciami. Usiadł na tyłku i otworzył swój plecak. Pełno rupieci zagracało całą przestrzeń. Mężczyzna chwilę pogrzebał w torbie, z której wyciągnął konserwę. Była na niej napisana data ważności. Zważywszy na nią, nikt inny nawet nie tknął by jej kijem wyglądając tylko zza rogu. Facet otworzył ze ślinką na ustach puszkę i zaczął ze smakiem zjadać lekko już spleśniałą zawartość. Bawił się z nią trochę, następnie wyciągnął półtora litrową butelkę z wodą. Zapewne licznik geigera zbliżony do tej wody zaśpiewałby parę ładnych rentgenów, ale do tego ludzie zdążyli już przywyknąć. Upił troszeczkę i schował do torby.
  Dopiero teraz przeciągnął się rozprostowując kości. Wstał i mruczał coś pod nosem, być może podśpiewywał. Z uliczki czasem widać było przechodzących ludzi, nie zwracali oni w ogóle uwagi na to co dzieje się w owym zaułku. Odporny na pleśń gość zaczął przeszukiwać pobliskie kubły, znalazł parę, mało ważny przedmiotów. Udało mu się natrafić na pudełko pełne zapałek, co napawało go entuzjazmem. Nie zamierzał zaprzestać poszukiwań. Łypał czasem, czy nikt go nie podgląda, bardziej obawiał się podobnych jemu  niż "facetów w czerni". Nie lubił dzielić się łupem.
  Spędził w miejscu dzisiejszego noclegu jeszcze kilka minut. Nagle do uliczki wparował znany mu menel. Miał on krótkie, czarne włosy i wąs. Na sobie nosił znoszony, zielony sweter, a na nogach robocze spodnie i pospolite buty. Na plecach miał torbę, zaś w ręce trzymał flaszeczkę. Uradowany popędził w stronę szperającego w śmieciach.
  -Witaj przyjacielu! Zobacz co udało mi się znaleźć! Los dziś się do mnie uśmiechnął! Co ja mówię! Do nas! No dalej, poczęstuj się!-
  Odkręcił czerwoną nakrętkę i upił trochę. Otrzepał się i wręczył butelkę "szperaczowi". Ten również skosztował specjału. Oboje rozsiedli się, częstując się na wzajem.
  Rozmawiali tak kilka ładnych minut. Zdążyli obalić już cały alkohol. Nie czuli jednak "zaawansowanego stanu upojenia alkoholowego". Byli tylko lekko wstawieni. Śmiejąc się i rozmawiając wyraźnie zwrócili uwagę któregoś z przechodniów. Był to mężczyzna w ciemnych, przeciwsłonecznych okularach, w długim czarnym płaszczu, z wysokimi butami i białą koszulą.
  -Dzień dobry, szanownym panom. Zastanawiałem się, czy wierzycie w Boga.-
  Pijaczyny spojrzały po sobie otępiałym wzrokiem, nie za bardzo wiedząc do czego zmierza tajemniczy przybysz.
  -Już tłumaczę, otóż jestem pastorem jednego z pobliskich kościołów ewangelickich. Nasza wiara pełna jest miłosierdzia i zrozumienia, może chcielibyście się wspólnie z nami pomodlić i po zastanawiać się nad sensem istnienia? Oczywiście gestem miłosierdzia nie będą jedynie puste słowa. Obiecujemy was nakarmić i napoić do syta.-
  Byli oszołomieni, prawdziwy darczyńca, czemu nie? Wstali, podpierając się ścian i kiwając na boki.
  -Zaraz obok mam samochód, znajdziemy się w krótszym czasie w kościele, gdzie szybciej będziemy mogli wspólnie chwalić Pana!-
  Poprowadził ich na drugą stronę ulicy, gdzie stał mały, szary wan. W szoferce już ktoś siedział. "Darczyńca" wprowadził ich do tyłu, zamykając za nimi drzwi. On wsiadł na miejsce pasażera do szoferki. Menele zasnęli...

  Odporny na pleśń szczur obudził się. Rozglądnął się po miejscu, w którym się znajdował, nie był to jednak ani kościół, ani samochód. Pomieszczenie, w którym do tej pory spał, było bardzo osobliwe. Nie było tu miejsc siedzących, było słabo oświetlone, a do niego prowadziło tylko jedno wyjście. Wszystko utrzymane było w jednolitym stylu, a może po prostu tak wyszło? Na zimnych, metalowych ścianach widoczne były pajęczyny różnorakich kabli. Obok jednej ze ścian stała szafka, podobna do tych, które stały w szkołach przed wojną. Na przeciwległej ścianie, na tej, na której znajdowały się stalowe drzwi, była również wielka szyba. Pomieszczenie widoczne przez tą szybę było bardzo dobrze oświetlone, było podobne do tego, tyle, że dużo bardziej zagracone. Po środku umiejscowiony był stalowy stół, na którym znajdowały się miejsca na przeguby i kostki. Były one zamykane. Nad stołem wisiało przedziwne urządzenie a dookoła stołu widoczne były różnorakie przyrządy lekarskie. Zamknięty w okowach był przyjaciel menela. Szamotał się i próbował się wyrwać. Bezskutecznie. Oblany był zimnym potem, szamotając się coraz bardziej. W tym momencie do pomieszczenia wszedł łysy, niski mężczyzna, ubrany jak lekarz z przed wojny. Ponaciskał coś na wiszącej nad stołem maszynie. Z długiej igły wystrzelił cienki, czerwony laser. Łysy facet prowadził laser coraz bliżej "pacjenta". Wyrywał się coraz energiczniej. Spojrzał wreszcie w stronę szyby. Szczur wyczytał z jego ruchu warg dwa słowa. Dwa słowa, które go przeraziły, i które były dla niego oczywiste.
-MICHAEL! SPIERDALAJ!-

Greyu - 2010-08-01 11:10:55

Łowca Mutantów






  Wielkie niebezpieczeństwo, wielki problem, coś z czym trzeba walczyć. Mutanty. Niektóre z nich żyją wśród nas,  w Detroit nie są one nawet dyskryminowane. Odstępują od ludzi nie koniecznie wyglądem. Nie po wszystkich widać na pierwszy rzut oka, że ich organizm nie pracuje jak u zwykłego człowieka. Tak, to tylko niektóre z mutantów. Większość to krwiożercze bestie, rządzące nowym ekosystemem. Od wielkich worków mięśni, poprzez wyglądające jak dzieci mutacje, aż do ohydnego robactwa, gnieżdżącego się w gęstej roślinności. Mało w tym ich winy, istoty, które nie są świadome swych decyzji, nie podlegają boskim osądom. Polują by żyć. Zabijają, bo instynkt podpowiada im, że jeśli tego nie uczynią, zginą. Więc albo my, albo one. Mutacja postąpiła tak daleko, że nie da pogodzić się tych dwóch rzeczy.
  Jednakże, obok bestii i ucywilizowanych żyje jeszcze trzeci typ. Pośredniczenie między tymi dwoma. Są jak najbardziej rozumne, i zabijają. Nie zabijają jednak dla pożywienia, po prostu, by zabić. Takie twory traktowane są najczęściej jako mordercy, jednakże ze zdwojonym rygorem. Zwłaszcza przez tych, którzy utracili swoich najbliższych, podczas krwawej żądzy jednego z takich zabijaków. Ci, którzy mieli to szczęście w nieszczęściu przeżywając najazd, często podejmują rolę krwawych mścicieli. Nie tylko za swoich najbliższych, ale za wszystkich, których spotkał ten straszliwy los. Zemsta bywa słodka, może nawet w większości przypadków taka jest, jednak nienawiść rodzi nienawiść, wielu z mścicieli zatraca się w tym co czyni, nieprzerwanie eksterminując kolejne mutanty.

  Szczęk przeładowywanej broni. Gwizd wiatru. Szelest kartek. Wzgórze było całe pokryte pomarańczowym kurzem. Na południe od tego miejsca dało się zauważyć metropolię, z której gdzieniegdzie wystawały pozostałości drapaczów chmur. Na zachód znajdowała się zniszczona droga stanowa. Pełna była pęknięć i nierówności. Wschód to nieprzebrane pustkowie, po którym co chwilę biegał jakiś zwierz. Jednak prawdziwie istotne było to, co widoczne było na północy. Idąc kawałek przez pomarańczową pustynię, dochodziło się do mniejszej, niż pobliska, stanowa, drogi. Po jej przekroczeniu wstępowało się na teren stacji benzynowej. Większość rzeczy było rozkradzione, ale nie to było teraz istotne. Na wschód od tejże stacji była potężna galeria handlowa. Parking zagracony był ogromem wraków samochodów, po drodze stąpać można było tylko i wyłącznie po wszechobecnym szkle. Ostało się jedynie kilka szyb, a dawniej obrotowe drzwi, nie były już na swoim miejscu.
  Wielka budowla ziała pustką, od czasu do czasu, słychać było skrzypienie drzwi, bądź cyklicznie włączający się, działający do dziś, komunikat.
  Na wzgórzu stał niski mężczyzna. Ubrany był w niebieskie, robocze spodnie i koszulę w kratę. Na głowie miał  czapkę z logiem napoju, który przeminął z czasem, wcześniej będąc nadzwyczaj popularnym. Przez ramię przewieszoną miał plecak i strzelbę. Teraz w rękach trzymał księgę. Widniał na niej napis "Biblia". Facet wertował z zapałem kolejne strony swymi niebieskimi oczami. Stał tak kilka ładnych chwil, po czym zamknął książkę, owinął w chustę i wsadził do plecaka. Złożył ręce, uklęknął i zaczął odmawiać modlitwę. Po kolejnych minutach spędzonych na wzgórzu, wstał, otrzepał się i podążył w stronę galerii.
  Mniej więcej w połowie drogi wymaganej do przebycia, ściągnął przewieszoną dotychczas broń. Szedł spokojnie, omijając nawet drobne kamyczki. Dotarł do zniszczonej drogi, przeskoczył nad kilkoma większymi szczelinami i udał się na stację benzynową. W tym momencie przyłożył strzelbę do ramienia, zwolnił i uważnie rozglądał się na boki. Wszedł przez framugę, zbitych, samoczynnie otwierających się drzwi. Na półkach było niewiele rzeczy. Papierki, stare, nienadające się do przeczytania czasopisma. Kilka spleśniałych batoników i podziurawione butelki po wodzie i innych napojach. Wiele regałów było poprzewracanych. Mężczyzna skrupulatnie omijał wszystkie przeszkody na drodze aż dotarł do wejścia na zaplecze. Znajdowała się tam jedynie toaleta, z której wyniesiono nawet sedesy.
  Facet wyszedł przed stację i podążył w stronę galerii. Obrotowe drzwi leżały daleko od wejścia a na podłodze leżało masa szkła, które chrupało cicho pod butami. Po lewej stronie od wejścia widoczny był szyld z narysowanym nań kwiatem róży. Po prawej widać było napis "alcohols , let's cheers up!". Po kolei mężczyzna mijał sklepy wszelakiej maści, butiki, sklepy z zabawkami, sklepy obuwnicze. W większości były one całkowicie puste, ostało się jedynie kilka przedmiotów, które i tak już do niczego się nie nadawały. U sufitu, tuż nad pierwszym piętrem podwieszony był zegar ze wskazówkami. Nadal działał. Za pięć dwunasta. Na piętro prowadziły okrągłe schody, ze szklanymi poręczami. Mężczyzna powędrował na górę, mijał kolejne i kolejne sklepy. Zegar odmierzał czas, następne stoiska. W końcu natrafił na mały korytarz z plakietką "WC" na ścianie. Podążył w głąb, toaleta. Bardzo powoli nacisnął klamkę. Następnie z kopniaka mocno otworzył drzwi mierząc przed siebie. Pusto. Otwierał z hukiem po kolei wszystkie kabiny. Pusto. Nagle do jego uszu dotarł głośny dźwięk.
  -"PROMOCJA! ZAKUP W MEGAMARKECIE 4 KILOGRAMY PROSZKU, DRUGIE TYLE DOSTANIESZ W PREZENCIE! ZRÓB RODZINIE PREZENT NA ŚWIĘĘĘĘ..."-
  Komunikat się urwał. Mężczyzna wybiegł z korytarza i pobiegł w miejsce, gdzie powinno znajdować się stanowisko dyrektora. Dotarł do masywniejszych drzwi z plakietką "kierownik". Wyważył drzwi, które i tak były już lekko uchylone. W jego nozdrza momentalnie uderzył okropny smród. W całym pomieszczeniu, połączonym z innym kolejnymi drzwiami, leżało kilka, rozkładających się ciał. Z następnego pokoju słychać był głośne sapanie. Facet ominął ciała i poprzewracane stoły i z barku wyważył drzwi. Skierował momentalnie strzelbę, nazywaną "pogromcą", przed siebie. Oddał kilka strzałów krzycząc przy tym. Wszystkie strzały trafiły. Trafiły w wielkie, zgniło-zielone cielsko, usadowione na biurku. Ciało wyleciało z impetem przez szybę, niszcząc ją w drobny mak. W twarz mściciela uderzył silny podmuch wiatru, przez wybitą szybę. Podszedł do rozbitego teraz okna. Stąd mógł dokładniej przyjrzeć się swojemu celowi. Miał poszatkowany brzuch, z którego leciała bardzo ciemna posoka. Przy upadku nabił się na metalowy pręt, ostatecznie kończący jego żywot. Miał długie ramiona i nieproporcjonalnie krótkie nogi. Na twarzy rysował mu się groteskowy wyraz. Strzelec odszedł od okna, dopiero teraz mógł lepiej rozglądnąć się po pokoju, w którym się aktualnie znajduje. Po ziemi turlało się kilka ludzkich głów, w kącie leżał otwarty tułów, bez większości organów. Mężczyzna przeżegnał się.
  -Panie, Ja, Bill, proszę o łaskę dla tych udręczonych dusz...-

Lasard - 2010-08-02 15:40:10

Michael


Mężczyzna widząc swojego znajomego będącego w opałach, zerwał się z podłogi na równe nogi. Zaplątał się wtedy w sieć kabli zwisających nad jego głową z sufitu. Zaczął się szamotać próbując wyrwać się z nich. Gdy w końcu udało mu się z nich wyplatać, kilka wyrwanych wisiało mu na ramionach. narobił przy tym sporo hałasu, nie wiedział jednak czy "lekarz" ucinający właśnie rękę jego koledze, nie zwrócił się w jego stronę.
Michael był jakby wmurowany w ziemię, pierwszy raz nie wiedział co robić, pierwszy raz spotkał się z czymś takim... Jego zwykle trzeźwo myślący umysł nawiedzało teraz multum najróżniejszych pytań:
-"Co się dzieje?! Co ja tu robię?! Co robić?! Dlaczego?! Po co?! Jak?!..."
Przerażony patrzył jak ręka jego kolegi upada na ziemię, a z kikuta wypływa posoka krwi. Mimo, że jego kolega siedział w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, Michaelowi zdawało się jakby słyszał jego krzyki. Ze Szczurów miejskich stali się szczurami laboratoryjnymi.
-"MICHAEL! SPIERDALAJ!" -doszły do niego w końcu słowa drugiego Szczura.
Mężczyzna podbiegł do jedynych drzwi w pomieszczeniu, złapał za klamkę...
-"Błagam, otwórzcie się!"

Greyu - 2010-08-02 21:44:31

Najemnik






  Ludzie. Bardzo dziwne istoty. Intrygujące, nie możliwe do całkowitego poznania, nieprzewidywalne. Jest jednak kilka podstawowych informacji, które można nabyć po kilku latach, zaraz, zaraz, po kilku dniach obserwacji. Po pierwsze, wszyscy bezapelacyjnie muszą jeść i pić regularnie. Następnie przetrawione, pozbawione już składników odżywczych pożywienie jest wydalane z organizmu. To całkowita podstawa, coś bez czego człowiek nie jest zdolny do życia. Następnie, to co łączy ludzi to pragnienie bezpieczeństwa. Żadna z żyjących istot nie znosi ciągłego spoglądania za siebie w poszukiwaniu zagrożenia, które może nadejść w każdej chwili. Gdy ta potrzeba jest spełniona, można pójść o krok dalej. Tu jest bardzo ważny szczebel. Potrzeby społeczne. Ludzie z pewnością są społecznikami. Mają wewnętrzny rozkaz, by łączyć się z innymi w grupy. Chcą być częścią czegoś większego, czegoś, na co składa się nie tylko jedna egzystencja, a cała ich masa. Kolejnym wymaganiem do normalnego funkcjonowania jest szacunek i uznanie. Człowiek to dumna istota, nie lubiąca być pogardzaną. Aczkolwiek to wymaganie jest późniejszym, niż przynależność do społeczeństwa. Patrząc na to z logicznej strony, człowiek może być w grupie poniżanym, jednakże spełniony w tej grupie jest dopiero, gdy nie jest pośmiewiskiem. Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej jakakolwiek grupa niż żadna. Wreszcie. Zwieńczenie. Wisienka na torcie. Potrzeba samorealizacji. Tyle schodów trzeba pokonać, by samorealizacja dawała satysfakcję. Samorealizacja dzieli się na aspekty poznawcze i estetyczne. Poznawcze to zdobywanie wiedzy, dostrzeganie oryginalności (bądź też samemu jej tworzenie), czy też pojmowanie pewnych zjawisk. Na estetykę może składać się np. dbanie o wygląd, wystrój wnętrza, osiąganie harmonii. To dopiero ostatni szczebel całej piramidy potrzeb. I na co jest ostatni stopień? Najczęściej po to, by inni ludzie patrzyli na spełnionego człowieka lepiej. By zazdrościli mu sukcesu. By chcieli osiągnąć to samo. Albo pójdą na łatwiznę i zwyczajnie obniżą poprzeczkę. A sposób jest bardzo prosty... I tak oto wszelkie potrzeby prowadzą do rywalizacji, rywalizacja prowadzi do zazdrości, a zazdrość do wzajemnej eliminacji. Człowiek zwyczajnie zaspokajając swoje potrzeby niszczy siebie i innych.

  W dzisiejszym świecie jest wielu "idących na skróty". Często jednak nie chcą brudzić sobie rąk, to akurat nie jest żadną nowością. Od początku istnienia człowieka, jeden wyręczał się drugim. Czy to poprzez słodkie słówka, czy poprzez dobra materialne. Wykształciło się pojęcie najemnika. Przez starożytność, średniowiecze aż do XX wieku pojęcie to w ogóle nie zmieniło znaczenia. W wieku XXI uciekano od tego określenia, zastępując je bardziej neutralnym jak np. ochroniarz. Po wojnie pierwotne pojęcie wróciło ze zdwojoną siłą. Na nowo słabi pod względem fizycznym, a mocni w aspekcie materialnym używali innych do swych celów. To dla niektórych nie jest zły układ, w końcu odwalą brudną robotę i dostaną za to pieniądze. Pozostaje kwestia moralna, ludzie nie wytrzymują, lub też się uodparniają, po kolejnych popełnionych morderstwach.

  Silnik tyrkotał na pełnych obrotach. Prócz jego, przyjemnego buczenia słyszeć się dało podskakującą a następnie opadającą maskę samochodu, trzepot plandeki zawieszonej wysoko nad paką, tarcie kół o żwir, piach bądź asfalt oraz gwarne rozmowy i głośne śmiechy. Opony wzbierały do góry tumany kurzu, lusterka nieprzyjemnie odbijały nieustannie świecące słońce. Nieprzyjemny zapach potu unosił się w obrębie całej plandeki i szoferki. Na miejscu kierowcy siedział młody gość, w goglach i kamizelce kuloodpornej. Obok kolana położonego miał Kałasznikowa. Na miejscu pasażera siedział starszy od niego, łysol, z podobnym ekwipunkiem. Rozmawiali trochę, ale większość słów zagłuszał warkot silnika. Na pace siedziało pięciu mężczyzn. Wszyscy prócz jednego mieli na sobie kewlarowe kamizelki i w pełni automatyczne karabiny. Jeden z nich odstawał od tego towarzystwa. Nie tyle wyrazem twarzy, bo ten miał równie wredny co pozostali.  Nosił na sobie znoszony, amerykański mundur. Na głowie miał hełm pasujący do tego ubioru, a przy pasie, w kolbie znajdował się na prawdę imponujący Magnum 44. W przeciwieństwie do innych siedział cicho, spoglądając na usadowionego na przeciwko młokosa. Ktoś popijał jakiś alkohol, parę razy proponowano "cichaczowi" papierosa, nie przyjął ani razu.
  Krajobraz na zewnątrz w ogóle się nie zmieniał, pomarańczowa, piaszczysta przestrzeń. Kilka zmutowanych kaktusów urozmaicało widok w okół zniszczonej drogi, po której się poruszali. Ta była dosyć zniszczona, dlatego podróż nie była komfortowa.
  -Żołnierzu- Powiedział w żarcie jeden z młodzików do "cichego".-Może zaciągnąłbyś się do nas na dłużej, na placu treningowym bardzo dobrze Ci szło.- "Żołnierz" nie odpowiedział nic, myślami był gdzie indziej, spoglądał w dal, gdzie na horyzoncie rysowały się sylwetki odległych gór.
  -Nie zaczepiaj go lepiej.- Stwierdził po cichu do pytającego drugi.-Strzela ze swojej armaty jak mało kto, a rozzłościć na pewno go nie chcesz.- Cały czas szeptał, ledwo przebijając inne dźwięki. Ciekawski zaniechał kolejnych prób.
  Jechali tak dosyć długo, jakieś dwie godziny. Wreszcie ciężarówka zatrzymała się. Wszyscy z niej wysiedli. Kierujący pojazdem wydawał się być szefem, zebrał wszystkich w jedno miejsce. Stworzyli mały krąg, a kierowca zaczął przemawiać.
  -Jakieś 10 minut drogi stąd znajduje się nasz cel. Nie pomylicie go z niczym innym, to średniej wielkości, metalowy bunkier. Mamy przypuścić szturm i dotrzeć do głównodowodzącego tą placówką. Jest tam parę, uzbrojonych po zęby, ochroniarzy. Reszta to jacyś marni naukowcy. Dlaczego to robimy, nie mam pojęcia. Dostaniemy za to sporo pieniędzy, więc się postarajcie. Co do Ciebie "żołnierzu". W dużym stopniu zaufałem Ci, gdy przyjąłem Cię tylko na tą misję. Pamiętaj, że to ja i Greg wydajemy tu polecenia.- Mówiąc Greg, miał na myśli pasażera szoferki.-W takim razie do dzieła!- Wszyscy, poza "Cichym", krzyknęli z entuzjazmem. Wsiedli z powrotem na ciężarówkę i popędzili dalej.
  Tak jak mówił kierowca, po około 10 minutach drogi, tuż za skałą, był widoczny blaszany bunkier, odbijał światło słońca jak szalony. Przed wejściem stało dwóch ochroniarzy w imponującym sprzęcie. Zatrzymali się w niewidocznym dla oka pilnujących miejscu. Któryś ze szturmowców miał lunetę przy swoim karabinie. Nałożył jeszcze tłumik. Wycelował spokojnie, oddał w bardzo krótkim odstępie, dwa celne strzały. Oba w głowę. Wszyscy na rozkaz podbiegli do drzwi, używając iście wojskowych metod. Jeden z nich otrzymał rozkaz otworzenia drzwi. Reszta ubezpieczała. Otworzył powoli drzwi, przez które cały czas wystawiał lufę. Oddał krótką serię w ciasnym korytarzu. Kolejny z ochroniarzy padł. Wszyscy wbiegli do środka, schody prowadziły w dół. Znaleźli się wtem w sporym pomieszczeniu, wypełnionym kablami i metalowymi częściami. Wszyscy rozstawili się za filarami. Byli pod ostrzałem ochroniarzy. Około czterech strzelców waliło do nich pełną serią. Cichy wyliczył pociski i w momencie, w którym strzelający musieli przeładować, natychmiast się wychylił i oddał dwa idealne strzały. Co prawda w klatkę piersiową, ale magnum z łatwością przebił się przez ich kamizelki. Pozostali poszli za jego przykładem, ściągając przerażonych skutecznością rewolweru. Pierwszy pokój czysty. Przycisnęli się do, przeciwległej wyjściu, ściany. Niżej prowadziła tylko winda. Ktoś nacisnął przycisk, a ta po chwili przyjechała, wydając z siebie dźwięk dzwonka. Winda była pusta. Jeden ze szturmowców wbiegł i oddał kilka strzałów w dach,z dziur po pociskach polała się strużka krwi. Nie takie pułapki się zdarzały. Pierw zjechało trzech, gdy już byli na dole, odesłali windę z powrotem. Reszta wsiadła. Kolejna wielka sala, tym razem pusta. Jedynie szeroki korytarz prowadził dalej. W głąb ustawione już były jakieś prowizoryczne barykady. Ostrożnie stąpali po korytarzu. Pierwszy szedł "cichy". Trzymał mocno i pewnie rewolwer. Nagle zza jednego z przewróconych stołów wypadł mężczyzna w średnim wieku. Cichy odruchowo strzelił. Widok wprawił go jednak w osłupienie. Gdy mężczyzna się przewracał powiedział tylko trzymając się za miejsce w które dostał.
  -Chuck?- Poznał kolegę, poznał kolegę z wojska...Od którego właśnie dostał kulkę...

UUkasz - 2010-08-04 18:38:43

Chuck



-Niech to szlag! - krzyknął podbiegając do starego kumpla. Kucnął odkładając broń, po czym podniósł rannego kumpla i oparł go o ścianę. Patrzył przez chwilę na niego nic nie mówiąc. Kiedy szok minął, odsłonił koszulę kumpla żeby sprawdzić gdzie trafił.
-Ale się porobiło. Niech to szlag. Ale nie bój nic, zaraz coś wykombinuje. - powiedział nie zwracając uwagi na resztę najemników.

Greyu - 2010-08-04 21:09:36

Michael






  Michael podbiegł do drzwi i błagał wszystkie świętości, by te były otwarte. Najwyraźniej został wysłuchany, otworzył drzwi ze sporym impetem, spodziewał się, że będą stawiały dużo większy opór. Drzwi znajdowały się na jednej z długich ścian w korytarzu. Na przeciwko nie było nic, po prawej, kilka metrów dalej, widoczne było przejście, najwyraźniej do pokoju, gdzie szatkowany był przyjaciel szczura. Po lewej, na końcu długiego pomieszczenia zza rogu wyłonił się znajomy...



Chuck






  Chuck usadowił postrzelonego w wygodnej pozycji. To Mathew, ziomal z brygady.
-Chu..ck. Mi...ło Cię widzieć...-
Niemal po każdym słowie pluł krwią. Najemnicy nie stali bezczynnie. Przemówił głównodowodzący.
-Steve, zajmij się rannym, Bob zostań z nimi, my idziemy dokończyć to po co tu jesteśmy. Żołnierzu, nie zostawiamy swoich...-
Steve, młody najemnik z przepasaną na ramieniu torbą podbiegł do rannego, pozwalając wcześniej upewnić się innym, czy teren jest czysty. Z torby wyciągnął bandaże, gazę, niezbędne narzędzia. Najwyraźniej był medykiem w tej trupie. Bob szybko zinfiltrował teren dookoła i ostatecznie ubezpieczał Chucka i resztę. Pozostali najemnicy podążyli dalej. Z korytarzy słychać było strzały. Goście byli prawdziwymi profesjonalistami.



Michael






  W pewnym momencie Michael usłyszał nasilające się strzały. Nie był to jednak automatyczny ogień, nie strzelano nawet seriami, to były bardzo precyzyjne strzały. Wtem zza rogu wyskoczył koleś, który wpakował go wtedy do furgonetki pod pretekstem darmowego jedzenia. Wymierzył w niego z potężnej lunety, osadzonej na wyborowym karabinku. Już miał nacisnąć spust, to wszystko działo się niesłychanie szybko. Zza strzelca zarysowała się sylwetka, nie wiadomo nawet skąd. Nóż wbił się w gardło oszusta. Oddał strzał w sufit, po czym upadł na ziemię. Szczur ujrzał faceta w bojówkach i kamizelce kuloodpornej, w prawej ręce trzymał ociekający krwią nóż a w lewej świetnie wyposażonego kałasznikowa...




Daren








  Swoimi słowami rozczarował tłum, swym zachowaniem obraził bogate persony. Komentator krzyczał, że zniszczy Darena. Bardzo komicznie czołgał się po ziemi. Z publiczności dobiegały gwizdy.
-TO MA BYĆ GLADIATOR!? TO MIĘCZAK!-
  Jego dobroduszność nie spotkała się a aprobatą, przynajmniej ze strony widzów. Oszczędzone osoby nie skrywały zdziwienia. Jeden z mężczyzn, mimo iż był w kajdanach, uściskał rękę Darena.
-Równy z Ciebie chłop. Ale teraz i tak już po nas. Do zobaczenia w raju...-
  Z podestu dla VIP'ów wstał jeden z bogaczy. Gestem uciszył tłum i zaczął mówić przez trzymany w rękach megafon.
-Nie chcesz dostarczyć rozrywki spragnionym krwi, tym którzy zapłacili za bilet? Taka niesubordynacja spotka się z ogromną naganą, albo i nie, ze śmiercią!-
  Mówca wyciągnął potężny, srebrny pistolet i wymierzył w Darena. Nacisnął spust z uśmiechem na twarzy. Kula jednak nie trafiła w Darena, trafiła w mężczyznę, który obiecał gladiatorowi raj, i który zasłonił go własnym ciałem.
-Uciekaj...-
  Jedyną drogą ucieczki był box dla gladiatorów...

Darth Misiekh - 2010-08-05 14:16:58

Bill:





   - Dziękuje ci Panie za siłę i wiarę w zadanie, które mi powierzyłeś.   –

   Te kilka słów było podziękowaniem dla Stwórcy za kolejnego martwego nieludzia. Coraz więcej zaczynało się ich pojawiać i coraz bardziej śmiercionośne formy przyjmowali. Pamiętał jedne z ostatnich lekcji Martiego.

~ Stoimy w obliczu Próby. Bóg w swojej dobroci chce pokazać nam jak bardzo się od niego oddaliliśmy. To dlatego stworzył tę  przerośniętą konserwę, a z nim i mutantów. Ci którzy przetrwają będą dopuszczeni do bram niebios . . . „ ~  



   Jednak Marti tego nie doczeka. Jeden z tych stworów go dopadł tak jak wcześniej i jego rodzinę. Do tej pory w nocy nawiedzają go ich krzyki. Wtedy jednak był za słaby by się bronić ale teraz stał się kimś zupełnie innym. Dzięki temu poczciwemu braciszkowi  poznał sposoby bronienia i polowania na te szkaradztwa. Dlatego też wziął tę robotę, a teraz było już po wszystkim. Nie chodziło tutaj o honorarium. Po prostu żył zemstą i ta dodawała mu siłę.

   Jeszcze raz rozejrzał się na boki. ~Lepiej niczego nie przegapić~ Pamiętał jak był jeszcze mały i tata wygrzebał gdzieś ze śmieci pewien zeszycik z kolorowymi obrazkami. Mówił, że to komiks - coś co kiedyś przed apokalipsą dzieci czytały z wypiekami na twarzy. Ten który wtedy miał w rękach opowiadał o walecznym Łowcy który stawał w szranki z jaszczuro podobnymi istotami. Teraz powracając do tych wspomnień czuł się właśnie jak jeden z tych Łowców. Dumny i niepokonany.

   - Nie powinienem się jednak rozpraszać  – zganił sam siebie za chwilowy brak koncentracji

   Obrócił się i wyszedł. ~Trzeba zabrać coś by te miejskie ćwoki uwierzyły, że naprawdę go utłukłem ~   Ruszył w kierunku martwego mutka. Pozostając nadal czujnym i gotowym do działania. Niedługo później znalazł się przy ciele bestii. Nie rozpoznawał tego okazu ale cóż zwarzywszy na to, że z każdym dniem przybywało tego cholerstwa nie było nic dziwnego. Nachylił się nad bezwładnym już ciałem. W ręce, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zmaterializował się mu wojskowy nóż. Z wprawą rzeźnika zabrał się nad rozpruwaniem bestii na czynniki pierwsze. ~Pamiętaj synu z tego cholerstwa niczego nie można zmarnować gdyż zawsze coś w przyszłości może się przydać~

   - Tak, Marti z tym muszę się z tobą zgodzić.   -

Lasard - 2010-08-05 18:50:49

Michael



Mężczyzna widząc żołnierza poczuł jakby ulgę, która jednak szybko minęła bo przyszło mu do głowy, że i go zaraz może spotkać szybka śmierć. Musiał podjąć szybką decyzję: co robić? Wiać korytarzem? Nie... koleś miał karabin, zaraz mógłby go rozstrzelać. Schować się w pokoju z którego właśnie wyszedł? Nie... to byłaby zwykła pułapka, a i tak karabinem przez szybę by się pewnie przebił. Poddać się? Tak... to jest jakieś wyjście.
Mężczyzna padł na kolana, ręce zakładając za głowę i pochylając ją. Martwił się, że zaraz może spotkać go kres jego życia. Zapomniał już praktycznie o swoim znajomym który był teraz zarzynany jak prosię w pokoju obok, myślał tylko o sobie... chciał żyć.
Żałował, że nie jest teraz gdzieś na ulicy przy jednym ze śmietników. Tam zwykle nawet podczas walk gangów, na takich jak on nie zwracało się uwagi. A tutaj? Tutaj ta sztuka chyba by się nie udała.

Bartek - 2010-08-08 19:30:26

Daren



Widząc to zdarzenie natychmiast odwrócił się i zaczął  biec w stronę boksu gladiatorów wraz z swoją włócznią, kiedy tak biegł przez arenę słyszał jak ludzie go wygwizdują i rzucają obelgami. A w  głowie gladiatora pojawiła się tylko jedna myśl

~Uciec z tego piekła ,jak najszybciej jak tylko się da.

Greyu - 2010-08-14 21:30:35

Bill






  Łowca mutantów wziął wielki, zielony łeb zabitej bestii ze sobą. Prócz niezbędnego dowodu głowa miała w sobie gruczoły jadowe, które Bill wykorzystywał w różnoraki sposób.
  W rozbitych kawałkach szkła widział odbicie swojej twarzy. To była twarz, na której malowała się nie tylko duma ale też nienawiść. Nienawiść do tych wszystkich istot, ponieważ jedna z nich pozbawiła życia jego najbliższą rodzinę.
  W rękach trzymał łeb wstrętnego mutka, z którego ciągle kapała posoka. Spojrzał w stronę miasta, w jego oczy uderzało potężne, słoneczne światło. W tym świecie światło to było niezwykle silne. Zbrukany ekosystem dopuszczał do siebie więcej szkodliwych promieni niż kiedykolwiek wcześniej. Bill mocno zmrużył oczy i spojrzał nieco niżej, na horyzoncie rysowały się sylwetki wielkich, metalowych budowli, które czasy świetności mają dawno za sobą. Powoli ruszył ze swoim trofeum do zleceniodawcy...


Michael






  Nóż w mgnieniu oka powędrował do pochwy, równie szybko zabity kaznodzieja został przeszukany przez innego z najeźdźców i równocześnie wybawców. Michael wolał nie ryzykować i pochylił się na znak kapitulacji. Skrytobójca w półprzysiadzie z wyciągniętą przed sobą bronią powędrował wzdłuż korytarza. Położył palec na ustach gdy popatrzył na Michaela.
-Ciii...- Ominął Szczura, którego na celowniku nadal miał inny komandos. Pierw sprawdzili pomieszczenie, w którym przetrzymywany był szczur. Mimo dobiegających z pokoju cichnących już wrzasków i głośnych gwizdów woleli sprawdzić, co mają za plecami...




Bill






  Łeb leniwie dyndał w ręce pobożnego łowcy. Nawet tak krótka droga, przez to potężnie nasłonecznione pustkowie była męcząca. Bill wdrapał się na piaszczyste wzgórze i ogarnął wzrokiem całą aglomerację. Życie skupiało się teraz tylko w trzech dzielnicach. Dzielnica slumsów, specjalistów i bogaczy. Takie nazewnictwo przyjęło całe miasto. Zlecenie pochodziło od najuboższych.
  Łowca wkroczył do rejonu przepełnionego walącymi się, blaszanymi domkami. Większość z nich wsparta była na wpół zawalonych ścianach dawnych budynków. Po całej dzielnicy krzątało się dużo dzieciaków, czyniąc okolicę głośną. Slumsy posiadały własne targowisko, na którym sprzedawano jedynie potrzebne dobra takie jak żywność i woda. Mimo, iż ceny były sporo niższe niż w pozostałych dzielnicach, mieszkańców tegoż rejonu nie było na nie stać. Zdarzało się, że na porcję dla całej rodziny robol musiał wykonywać niewolniczą pracę przez przynajmniej tydzień. Nie pokrywało to wszystkich potrzeb wykończonych straszliwą robotą niewolników. Bogacze tylko dlatego nie trzymali ich w klatkach, że niewolnicy zwyczajnie śmierdzieli na sporą odległość, szerzyli również zarazę i gromadzili robactwo. VIP'y przy okazji stwarzali złudzenie wolności tychże ludzi.
  Targowisko poza kupcami pełne było błagających matek o jedzenie przede wszystkim dla swoich dzieci. Kupcy i tak już schodzili z ceny, nie mogli pozwolić sobie na jakiekolwiek podarunki. Tragarze często ubrani byli w maski, które były niezwykle popularne w Chinach podczas jakiejkolwiek epidemii. Inni, bardziej przezorni, bądź też szyderczy, ubierali się w kombinezony przeciwko promieniowaniu.
  Tuż za targowiskiem stał największy budynek i zarazem najsolidniejszy w tej dzielnicy. Dawny gmach sądu, do którego Bill miał przynieść głowę potwora...





Michael







  Po szybki sprawdzeniu pokoju, skrytobójca ostrożnie otworzył drzwi wystawiając przez nie lufę. Gdy te całkiem się otworzyły, kontem oka Michael zobaczył swojego kumpla, całego we krwi, bez jednej ręki i większości bebechów. Jelita wręcz turlały się po podłodze. Profesor bardzo pochłonięty swoim zajęciem zauważył komandosa dopiero w ostatniej chwili. Nie zdążył nic zrobić, dostał kulkę w łeb...
  -No! To chyba ten, niezły sukinsyn, spójrz Greg co on tu wyprawiał.- Szybko całe laboratorium zastało dogłębnie zbadane.
  -Jebany. Pamiętaj, że mamy jeszcze zabrać skrzynkę, zleceniodawca opisywał ją jedynie z grubsza, ciemna ze srebrną rączką, w kształcie sześciokątu, około 20 cm przekątnej i 20 cm wysokości. Ty poszukaj, ja sporządzę zapiski tego miejsca.- Greg nie zwracał przez chwilę uwagi na skulonego Szczura, wreszcie do niego zagadał.
  -A ty? Miałeś zostać pocięty jak ten tutaj? Kim jesteś? I jak tu trafiłeś?-






Bill







  Bill wszedł do dawnego biura. Służyło teraz ono za skład, miało jednak wspólną cechę ze swoim poprzednim przeznaczeniem. Biurko, a za nim mężczyzna, dosyć ubogo ubrany, jednak odstający od reszty. Najwyraźniej trwało jakieś posiedzenie, otaczało go trzech ludzi. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta, rozmawiali o czymś dosyć spokojnie, to u tego za biurkiem Bill miał odebrać nagrodę...





Daren







  Pędził ile sił w nogach do wyjścia z areny, w okół uszu świstały mu pociski, a w uszach dudniło buczenie widowni. Strzały zaczęły się nasilać, najwyraźniej w tym momencie strzelców było więcej niż dwóch.
  Z ciemnego boxu buchało przyjemny chłód, Daren nie mógł się teraz nim upajać, chciał stąd jak najszybciej się wydostać. Niewolnicy kulili się na swoich stanowiskach. W ciemności można było dostrzec promienie słońca dochodzące z wyjścia, gladiator nie zastanawiał się i pobiegł w tę stronę. Któryś z ochroniarzy podczas wyciągania broni spotkał się z niemiłą niespodzianką, jeden z odważniejszych niewolników złapał go za rękę i zaczął go szamotać. Nie będzie zdziwieniem, że kulka zamiast polecieć w Darena poleciała w niewolnika. Za taką niesubordynację ucierpi nie tylko sprawca, ale i cały sztab nic nie wartych śmieci.
  Włócznik dotarł wreszcie do wyjścia. Było to tylne wyjście, bez drogi dojazdowej czy parkingu. Oczom gladiatora ukazały się budynki  wszystkich z działających dzielnic, slumsy, dzielnica specjalistów i dzielnica VIP'ów. Gdzie uciekać...?

UUkasz - 2010-08-14 22:25:21

Chuck



Wstał i wręcz krzyknął do medyka  -Musimy go wynieść na zewnątrz i opatrzyć. - po czym znów przykucnął i zaczął mówić do kumpla. -Czekaj stary zaraz cię stąd zabiorą i wszystko będzie ok. Wszystko będzie ok. - powtórzył po czym dał znak medykowi by razem z nim podniósł rannego.

Greyu - 2010-08-14 22:43:59

Chuck





 
  Medyk Steve skończył wstępnie opatrywać rannego. Złapał za krótkofalówkę i przekazał krótką informację.
-Wynosimy rannego, Chuck, Bob i Ted idą ze mną. Z wami zostaną Luke i Ben. Odbiór.-
Złapał za nogi postrzelonego przez Chucka i czekał aż rewolwerowiec złapie go za pachy. Razem bez problemu podnieśli podstarzałego gościa. Steve okręcił się by mieć przed sobą drogę. Bob wyszedł przed nich a z korytarza na tyłach wyłonił się Ted. On będzie szedł na końcu stawki... Po chwili krótkofalówka rozbrzmiała odpowiadającym komunikatem.
-Zrozumiano. Uważać na siebie i czekać przy samochodzie. Bez odbioru.-





Michael






   Z osprzętu jednego z komandosów dało się słyszeć głos:
-Wynosimy rannego, Chuck, Bob i Ted idą ze mną. Z wami zostaną Luke i Ben. Odbiór.- Gościu, który miał Michaela na oku odpowiedział:
-Zrozumiano. Uważać na siebie i czekać przy samochodzie. Bez odbioru.- Schował krótkofalówkę i ponowił pytania kierowane do Michaela, w międzyczasie przybyło wsparcie dwóch najemników...




Chuck





  Omijali ciała poległych, spotkali nawet jeszcze żywego, który chciał postrzelić jednego z najemników, szybko oberwał kulkę i zaniechał swoich prób z przyczyn, od których odechciało mu się robić czegokolwiek. Wreszcie wybrnęli na powierzchnie i podążyli szybkim krokiem do samochodu.
  Steve otworzył mały bagażnik umiejscowiony między szoferką a paką, z którego wyjął karimatę, kolejne bandaże i przyrządy chirurgiczne. W tym wszystkim znalazło się również miejsce na wodę i dezynfekujące mydło. Młody medyk szybko zdezynfekował ręce, a Chuck z Bobem położyli rannego na karimacie.
  Chirurg zdjął koszulę i płaszcz postrzelonego i przemył ranę. Dziura była pokaźna, w końcu to Magnum. Bob i Ted odruchowo już obstawili samochód ze wszystkich stron, by mieć oko na ewentualny atak. Chuck siedział nad kumplem, który już ledwo dychał. Steve wstrzyknął w okolicę rany jakiś płyn, to chyba trochę rozluźniło postrzelonego. Chwilę później medyk zaczął grzebać w głębokiej jak jasna cholera ranie. Po krótkiej zabawie w doktorka wyciągnął metalowy pocisk wielkości dziecięcego kciuka. Wywalił go byle gdzie i wrócił do zaszywania rany...

Lasard - 2010-08-16 09:24:30

Michael


Mężczyzna wciąż na klęczkach i spoglądając w dół na buty żołnierza, zaczął odpowiadać.
-Najpewniej tak. Nazywam się Michael i jestem zwykłym Szczurem. Ten tutaj... -wskazał na zwłoki doktora- ...obiecał nam schronienie i jedzenie, oraz zabrał nas jakąś furą z miasta. Byłem trochę podchmielony, więc się zgodziłem. Wtedy w aucie zasnęliśmy i obudziłem się tutaj.
Gdy mówił w jego głowie kołatały się inne myśli. Zastanawiał się co się z nim stanie gdy powie już wszystko co żołnierz chciał wiedzieć. Nie chciał umierać...

UUkasz - 2010-08-16 09:46:04

Chuck



-Mathew, jak się tu znalazłeś? - spytał leżącego kumpla. Chuck cały czas był zły na siebie, wcześniej nigdy nie popełniał takich błędów. Zawsze widział dokładnie do kogo strzelał. Wściekłość na siebie samego narastała w nim z chwili na chwile.

Greyu - 2010-08-16 13:07:53

Michael






  Żołnierz, który nazywany był przez kumpla Gregiem wysłuchał szczura.
-Dean, znalazłeś wreszcie to cholerstwo?- Z laboratorium dało się słyszeć przewracane, metalowe tacki, rozbijane szkło i przekleństwa Deana.
-Mam to, psia mać. To na pewno to.- Wyciągnął z szafeczki metalowy pojemnik, cały pomalowany na czarno, jedynie ze srebrną rączką. Miał kształt sześcianu i był średniej wielkości.
-Dobra Dean, idziesz z tyłu, schowaj ładunek najbezpieczniej jak możesz, zabieramy tego tu ze sobą, pójdę przodem, weź sobie chłopie broń poległego. Prawdopodobnie wszyscy już powystrzelani, ale lepiej nie kusić licha. Nie próbuj do mnie strzelać, bardzo szybko dostaniesz kulkę od Deana jak zrobisz fałszywy ruch. Jak będziemy na zewnątrz zabezpieczasz broń, bądź ją oddajesz jednemu z naszych, możesz ją sobie wziąć, nasze żoneczki mają dla nas wartość sentymentalną.- Popukał w zgrabny AKS z lunetą...




Chuck






  -Ja..Jak? Po...trzebo...wałem kasy...- Zaczął stękać z bólu. Steve operował go z niepełnym zestawem leków uśmierzających ból. Medyk się odezwał.
  -Zamknij się facet, jak nadal tak będziesz robił rana otworzy się jeszcze bardziej, pogadać będziecie mieli czas, nie idziesz jeszcze do diabła.-




Michael






  Greg zwrócił się do Luke'a i Bena.
  -Idźcie kilka metrów przed nami, sprawdzać każdy zakamarek, nie możemy dać się zaskoczyć jeśli mamy eskortować kogokolwiek. Do dzieła.- Skontaktowałby się jeszcze z resztą załogi, byli jednak pod ziemią i krótkofalówka nie działałaby jak należy. Dean zaczął jeszcze majstrować coś w laboratorium. Pik-Pik-Pik.
  -Hihihi...-
Luke i Ben ruszyli sprawdzając każdy korytarz. Greg po drodze kazał Michaelowi zabrać upuszczoną przez kaznodzieję broń wyborową. Michael nie za bardzo wiedział jak się tym posługiwać, ale wystrzelić pocisk czy dwa pewnie by dał radę.
  Michael ogarniał wzrokiem wszystkie pomieszczenia, które mijali, widział wiele ciał w podobnych ubraniach, do tych, które miał ubrane na sobie fałszywy ksiądz. Pomieszczenia wyglądały niemalże identycznie jak ten, w którym był przetrzymywany. Kompleks laboratoryjny był bardzo masywny z pajęczyną kabli na ścianach i sufitach. Wreszcie na końcu długiego, idącego w górę korytarza ze schodami zobaczył słoneczne światło. Luke i Ben wypadli ze sporym impetem rozglądając się we wszelkich kierunkach. Gdy reszta drużyny wylazła na powierzchnię szczur dostrzegł ciężarówkę, przy której stało gotowych do wystrzału dwóch facetów.
-Biegiem, biegiem!- Krzyknął Dean, wszyscy popędzili do ciężarówki oddalonej o ponad sto metrów od wyjścia z bunkra...

Lasard - 2010-08-16 14:01:06

Michael


Mężczyzna na rozkaz żołnierza podniósł karabinek z ziemi, obejrzał go i niepewnie chwycił kładąc wskazujący palec na spuście. Szedł między nimi nawet nie myśląc by próbować kogoś z nich zabić. Nie podobało mu się to co widział w innych pomieszczeniach.
Gdy wyszli na zewnątrz mężczyzna zabezpieczył broń naciskając jakiś cyngiel z boku, a potem wsadził broń do plecaka.
~Strzelać może i nie umiem, ale broni nie oddam, bo zawsze można ją gdzie opylić za trochę kasy.
Podbiegł do dwóch żołnierzy przy ciężarówce i stanął przy niej, nie będąc pewien czy ma wsiąść i jechać z nimi.

Darth Misiekh - 2010-08-16 15:06:34

Bill:




   Gdy tylko wałęsające się po ulicach dzieciaki spostrzegły nieznajomego od razu rzuciły się w jego stronę. Ich wynędzniałe buzie świadczyły, że życie w tym zrujnowanym mieście nie mogło należeć do najłatwiejszych.

   - Daj coś do jedzenia!   – przekrzykiwały się jedne przez drugie

   Łowca przystanął  na chwilę. Przed oczyma znów stanęły mu dawne czasy gdy potrafił się jeszcze uśmiechać. Pamiętał jak trudno było zdobyć pożywienie oraz czym jest głód dziecka. ~ Ja już jestem stary ale one to przecież nasza przyszłość ~ Ściągnął z pleców znoszony plecak i zaczął w nim czegoś szukać. W chwilę potem wyciągnął czerstwy i lekko spleśniały kawał chleba. Starając się równomiernie go podzielić, rozdał zebranej grupie dzieciaków.

   Widzące to inne dzieciaki rzuciły się w jego kierunku:

    - Daj coś jeszcze!   – krzyczały

    Jednak on już tego nie słyszał. Ruszył dalej by odebrać swą nagrodę.

***



   Bill spokojnie czekał aż rozprawa dobiegnie końca. Gdy to nastąpiło podszedł do urzędnika który go wynajął.

   - Oto twój dowód na to, że to cholerstwo nie żyje   – położył głowę stwora na biurku

Bartek - 2010-08-17 14:04:08

Daren



Bez zastanowienia pobiegł w stronę Slamsów ponieważ tam powinien znaleźć  jakiś schron a pod osłoną nocy wyjechać z miasta.

Greyu - 2010-08-20 22:26:07

Michael i Chuck






  Dean wymachiwał przed resztą ekipy czarną skrzyneczką z nieskrywanym uśmiechem na twarzy. Podał ją Gregowi, a ten wsiadł do szoferki na miejsce pasażera i położył skrzyneczkę na kolanach.
  Operacja dobiegała końca, pacjent nadal stękał, ale wyglądało na to, że wszystko poszło jak należy. Steve ułożył Mathew w dogodnej pozycji i przykrył jakimś kocem.
  Ben widząc, jak nieporadnie Michael obchodzi się z broniom, wyrwał mu ją, zabezpieczył, po czym oddał szczurowi w mniej stresującym dla otoczenia stanie. Wskazał też dłonią na pakę, oznajmiając, że ten ma na nią wsiąść.
  Dean przez chwilę podrzucał małe, metalowe urządzenie. Otworzył zawleczkę i nacisnął czerwony przycisk. Wszyscy usłyszeli potężną eksplozję, a Ci, którzy nadal stali obok samochodu zauważyli, jak metalowe drzwi do bunkra odlatują na kilka metrów, a z otworu buchają płomienie. Dean wsiadł do szoferki na miejsce kierowcy, a reszta wlazła na pakę. Odjechali w stronę miasta...




Daren






  Daren biegł ile sił w nogach w stronę najbiedniejszej dzielnicy. Kilka razy odwracał wzrok, czasem słyszał wystrzały, ale to nie w jego stronę były skierowane pociski... Konsekwencje jego, z pozoru najpoprawniejszego, wyjścia okazały się dużo bardziej brzemienne w skutkach. Bez problemu mógł domyślić się, że wszyscy niewolnicy, którzy stanęli na drodze (i nie tylko Ci) pościgu, zostaną straceni dla rozrywki tłumu.
  Blaszane domki były coraz bliżej, gdy hałas tłumu na arenie ucichł, pojawił się inny, przyjemniejszy. Krzyki bawiących się dzieci docierały do uszu gladiatora. Wreszcie znalazł się w dzielnicy biedoty.




Bill






  Radość w oczach stojących w okół stołu była nieopisana. Wreszcie ktoś zdobył się na odwagę pozbawić tego potwora życia.
  -Niesamowite! Strasznie zapaskudził mi biurko! Oto 100 gambli, jak żeśmy się umawiali.-
  Zaraz, zaraz Bill. Jak przyjmowałeś zlecenie obiecywali 200...

Lasard - 2010-08-25 11:55:33

Michael



Michael podziękował skinieniem głowy Benowi za zabezpieczenie broni, a potem schował ją do plecaka. Następnie wszedł na pakę ciężarówki i usiadł pomiędzy dwoma żołnierzami, którzy nie byli tym raczej zadowoleni. Gdy doszło do eksplozji mężczyzna trochę tym zaskoczony schował głowę między nogi. Gdy się uspokoiło, odetchnął z ulgą. Potem samochód ruszył po nierównej nawierzchni.

Bartek - 2010-08-25 17:44:38

Daren



Po w biegnięciu do najbiedniejszej dzielnicy zatrzymał się aby złapać oddech i uspokoić się po czym zaczął rozglądać się za jakimś pustym domem aby tam przeczekać aż do nocy a potem zakraść się do samochodu i wyjechać z miasta.

Darth Misiekh - 2010-08-28 20:32:46

Bill:




    Spojrzał do worka który położył przed nim biurokrata.

   ~ Papierosy, woda, jedzenie . . . No jest prawie wszystko ~

   - A gdzie alkohol i nowe buty?   – rzekł – Przecież umawialiśmy się, że mają być razem z resztą towaru. Na dodatek widzę, że jest tego mniej niż było na początku ustalone. Ty chyba nie próbujesz mnie oszukać? Bo widzisz Stwórca nie popiera tego typu uczynków  -

Bartek - 2010-08-29 12:30:53

Daren



Rozglądał się już spokojniej z spokojnym oddechem zaczął iść do przodu a myśli kłębiły mu się w głowie

~Dlaczego ktoś inny ma za mnie cierpieć to nie tak, nie tak miało to wyglądać teraz wielu ludzi zginie prze zemnie. Kurna co się dzieje ze mną?

Greyu - 2010-08-31 20:54:24

Bill






  -C...Co?- Mężczyzna zapytany o brakujące fanty bardzo się zestresował i zaczął okropnie się pocić.
  -Aah...aa tak, ni...nie mamm...yy tych butów i... tttym bardziej alkoholu!- Wyjąkał bardzo niepewnie przedstawiciel slumsów. Zza jego pleców odezwała się kobieta, która do tej pory stała cicho.
  -Proszę Pana! Niech Pan odpuści te buty i butelki! Potrzebujemy jeść, możemy sprzedać te rzeczy i nakarmić nasze dzieciaki. Błagam, niech Pan nas wysłucha!- Była irytująca, ale tak czy siak miała rację. Buty i alkohol to nie byle towar, można dostać za to przynajmniej 3 wielkie konserwy...




Daren






  Szukasz domów? Znajdziesz ich tu zapewne pod dostatkiem. Ale wyobraź sobie, jakby ktoś wtargnął do twojego i tak już walącego się domu. Nie byłbyś zachwycony. Przyrost naturalny w tej dzielnicy był najwyższy, domki nie powstawały bez powodu, jeśli nie było potrzeby budować to nie budowano. Trudno tu o niezamieszkany domek. Możesz jednak zacząć utożsamiać się z tymi śmieciami. Stałeś się identycznym wyrzutkiem społeczeństwa co ci tutaj...





Michael i Chuck






  Samochód buczał i obijał pasażerami o wszystkie ściany. Mathew był przywiązany, by w wyniku uderzenia nie otworzył sobie rany albo nie rozbił głowy. Chuck oczywiście całą podróż spędził w ciszy, zgaszony wcześniej przez Steve'a. Michael też nie zwracał na siebie niepotrzebnej uwagi. Jak to szczur, siedział i się nie odzywał.
  Zbliżali się wreszcie do miasta, podróż trwała mniej więcej 2 godziny. Spotykali wreszcie inne samochody jadące w różnych kierunkach. Wjechali na drogę stanową nr 65 a na najbliższym skrzyżowaniu skręcili w lewo. W ten sposób wjechali do dzielnicy VIP'ów. Wspaniałe rezydencje rodem z Beverly Hills prezentowały się całkiem nieźle jak na swój wiek. Niektóre z nich były świeżo odmalowane, a na parkingach stały ekskluzywne Mercedesy i Chevrolety. Często bywali tutaj tacy jak oni, dobrze czy też źle wyszkoleni najemnicy byli potrzebni "szlachcie" niemalże cały czas. Zastraszanie, wyłudzenia, morderstwa, czy też jak w tym przypadku, zadania specjalne.
  Zaparkowali wreszcie obok jednego z domów i wysiedli z samochodu. Greg kazał wszystkim wejść do rezydencji, z wyjątkiem Steve'a, który opiekował się rannym Mathew. Przed wejście stało oczywiście dwóch ochroniarzy uzbrojonych równie dobrze. Nie zatrzymywali ich, sprawa była priorytetowa i właściciel tego domu potrzebował jak najszybciej relacji z wypadu i, co najważniejsze, czarnej skrzyneczki, którą Dean dumnie trzymał w rękach. Gdy weszli do środka, Michaela zamurowało. Tylko on z tej grupy nie był tu wcześniej i to co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Całe wnętrze było jakby zakonserwowane aż do tego czasu. Nie było ani jednego śladu, który wskazywałby na to, że dom pochodzi z przed wojny, a tak właśnie było. Lokaj skierował ich do pokoju w prawym skrzydle, gdzie ujrzeli wielki plazmowy telewizor z włączonym nań filmem, wielką półką z płytami i pudełkami DVD, stylową skórzaną kanapę i mężczyznę pochłoniętego oglądaniem. Zauważył wreszcie grupę, która weszła do pokoju, wstał i odwrócił się do nich. Był to mężczyzna w wieku około 70-80 lat. Był murzynem a jego włosy były już całkiem białe. Chuck niezbyt pamiętał, kim on jest, za to Michael mógłby przysiąc, że gdzieś go wcześniej widział...
  -Witam, siadajcie.- Wskazał na wielki stół z krzesłami w takim samym stylu.
  -Oczekuję relacji z wypadu, Joe, proszę, przynieś gościom coś mocniejszego, a i powiedz Michelle, że wrócili.- Starszy lokaj wyszedł z pomieszczenia. Odezwał się Greg.
  -Zniszczyliśmy bunkier, uwolniliśmy więźnia i mamy skrzynkę, tak jak się umawialiśmy.-
  -Pokażcie ją proszę.- Dean postawił skrzynkę na stole i popchnął ją staremu murzynowi. Michael w międzyczasie rozglądał się po pokoju, zauważył wielką tablicę, na której na niebieskim tle napisane było białą czcionką "Yes, we can!". Na kolejnej ścianie powieszona była amerykańska flaga, gdzieś indziej oficerskie szable z 1850 roku. No i wielki obraz z wizerunkiem tego samego murzyna, ale w młodszych latach. Na dole, małym druczkiem na pozłacanej plakietce widniał napis, który z tej odległości nie był dla Michaela czytelny...




//

Po pierwsze, przepraszam za wolne odpisanie tym razem, postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło, Po drugie, Lasard jeśli masz jakieś pomysły kto to jest (a myślę, że wystarczająco dużo wskazówek dostałeś) to możesz to zamieścić w poście, ale wcześniej zapytaj się mnie, czy to rzeczywiście o niego chodzi.

UUkasz - 2010-09-02 14:35:06

Chuck




-Co z zapłatą? Możemy liczyć że dostaniemy tyle na ile się wcześniej umawialiśmy? - powiedział. Były to pierwsze słowa które powiedział najemnik od momentu wejścia do auta.

Darth Misiekh - 2010-09-03 10:33:14

Bill:




   ~ O Wielki, dlaczego oni zawsze używają tego samego argumentu. Co my biedne owieczki twoje zrobiliśmy nie tak, że tak nas każesz? ~

   Z ponurych rozmyślań wyrwały go błagalne spojrzenie kobiety

   - Dobra – odezwał się w końcu – Możecie zatrzymać sobie te buty wraz z alkoholem. I tak jeżeli Pan pozwoli znajdę lepsze.

   Obrócił się, przerzucając po drodze worek z nagrodą i skierował się do wyjścia.

Bartek - 2010-09-03 17:05:47

Daren



~Cóż, stałem się taki jak oni dobra. Trzeba to przyjąć z odwagą a teraz... Rozejrzał się jeszcze raz i skierował swoje kroki pod ścianę budynku i usiadł na ziemi a włócznie oparł o ramię.

~Dlaczego, dlaczego, dlaczego musiało się tak stać ?

Lasard - 2010-09-06 21:16:59

Michael



...Barack Obama- to przeczytał na tabliczce Michael gdy podszedł bliżej. Chwilę zastanawiał się potem skąd zna to imię, bo był pewien, że już kiedyś je słyszał od kogoś, bądź wyczytał gdzieś. W końcu po chwili przypomniał mu się wielki stary bilbord wiszący wysoko na podniszczonym wieżowcu. Przypomniało mu się, że murzyn również był na owym bilbordzie, jednak nie pamiętał jego treści.

Bartek - 2010-10-12 20:01:28

Daren



Kiedy nadszedł wieczór a dzieci poszły już do swoich domów wstał otrzepał się wziął włócznie i powędrował przed siebie aby znaleźć samochód i wyjechać z miasta.

Greyu - 2010-10-12 21:13:30

Daren






  Chciał już kierować się do samochodu. W końcu taki był plan, poczekać do wieczora a następnie uciec z miasta. Gdyby ktoś słyszał teraz jego myśli pomyślałby, że jest szalony. Słońce biło potężnym blaskiem, mimo to, Daren uważał, że wieczór już nastał. Parł przed siebie, rozpychając, rzekomo już śpiące dzieci. Dotarł przed wyróżniający się budynek. Nadał uważał, że jest noc, można by pomyśleć, że nie ma możliwości z kimkolwiek się zderzyć na swej drodze. Gdyby wcielić jego myślenie w życie, to tak jasnym wieczorem wszyscy powinni spać. Niestety było inaczej...


Bill




  Bardzo szlachetnie, Bill... Ale czy mądrze? Wystarczyło, że ta idiotka zrobiła szklane oczy a ty już dałeś za wygraną? To nie jest prawo pustyni. Może to czego Ci nie dali, nie jest teraz potrzebne. Ale może w przyszłości? Może wymieniłbyś to na co innego? Dobre konserwy i chleb nie rosną pośród piasków, a deszcz jakby przez ostatnie 30 lat obraził się na ziemię i tylko czasem wpada na łyk herbaty. No dobra, niech Ci będzie, oddałeś tym frajerom ciężko zarobioną dolę, jednakże zawsze jest "ale"...
  Bill wyszedł przed budynek, pośród ogólnego tłumu zauważył jednego palanta, który zachowywał się, jakby nikogo na jego drodze nie było. Efekt placebo sprawił, że miał szerokie źrenice, bardzo poważnie myślał o tym, że już nastała noc. Pech chciał, że ten idący niczym buldożer facet, walnął w Billa...



Michael i Chuck






  -Tak jak się umawialiśmy, dla każdego z komandosów po 500, temu tutaj dam 200.- Wskazał na Chucka. Odezwał się Greg.
  -Nie mówiłeś, że będzie tak gorąco, 750, dla niego 400.- Murzyn się trochę zmieszał, spojrzał na skrzyneczkę.
  -Zgoda. Bierzcie i spadajcie.- Pośpiesznie wygonił ich z domu, widać było, że chce jak najszybciej otworzyć puszkę bez udziału innych. Greg i Steve szybko wycenili fanty, wszystko się zgadzało.
  -Masz.- Podał parę rzeczy Chuckowi, Greg nie próbował go oszukać.- Dobry jesteś, chętnie widziałbym Cię w kompanii. Z weteranów zostałem tylko ja, no i ty. Wcześniej odmówiłeś, teraz pewnie też to zrobisz. Wciąż chcesz jechać na północ?- Chuck rozmawiał o tym z Gregiem zanim wyjechali do bunkru. Stary żołnierz dołączył do drużyny żeby trochę zarobić i ruszyć w dalszą drogę, na północ, tam gdzie jeszcze nigdy nie był.-Możemy podrzucić Cię do slumsów, stamtąd wejdziesz na autostradę nr 74 prowadzącą do byłej Kanady. Byłoby dalej, ale niestety, mamy swoje obowiązki. Jeszcze pozostaje sprawa, co robimy z tym tutaj?.- Spojrzał na Michaela, w taki sposób, jakby Michael był małym dzieckiem i właśnie bardzo narozrabiał...

UUkasz - 2010-10-28 20:53:38

Chuck



-Totalnie mi to wisi. Możemy równie dobrze go zabić  tuż za miastem lub po prostu go gdzieś wyrzucić. - mówił chrapliwym głosem najemnik. -Mamy klamoty, więc ty zrobisz jak uważasz. Zresztą myślałem żeby zatrzymać się w tym mieście na trochę. - dokończył.

Bartek - 2010-11-03 17:14:24

Daren



Kiedy wpadł na jakiegoś człowieka ockną się spojrzał na niego i :

-Ty to kto bo nie znam cię

www.wiedzminbpf.pun.pl www.rapidracing.pun.pl www.ssparta.pun.pl www.shinobidezain.pun.pl www.minecraftplx1.pun.pl